Trudno mi zdefiniować fenomen angielskiego ogrodu. Zieleń, która - zwłaszcza w przydomowych ogródkach - wygląda na "puszczoną samopas", z nonszelancją spowija ceglane ściany i proste płoty. Bujne rośliny, które tworzą malownicze kompozycje, wyglądają jakby dobrały się same i przypadkowo. Nie widać kory, mat i tujowych żywopłotów. Ten zwyczajny domek, który sfotografowałam w czasie popołudniowego spaceru po angielskim osiedlu, w Polsce byłby chyba nie do przyjęcia. Kto zdecydowałby się u nas na taki płotek? Zostałby przytłoczony solidnością sąsiedzkich parkanów. Tam - dom, płot i ogródek - świetnie wpisują się w całość osiedlowej kompozycji. Do tego zdjęcia wracam częściej niż do zdjęć z dworskich rezydencji i próbuję wyobrazić sobie, że ta posesja przeniesiona byłaby w całości na moją ulicę. Co by o niej tu pomyślano?
Ja ten cudowny ogródeczek nazwałabym nie angielski a anielski.
OdpowiedzUsuńJest śliczny.
Pozdrawiam
ja bym pomyślała jak najlepiej. Przede wszystkim, że ten ktoś, kto tam mieszka, nie musi nikomu nic udowadniać. Sama wciąż taki styl zawzięcie promuję.
OdpowiedzUsuń